niedziela, 24 stycznia 2010

Mrozi

Nareszcie mozna powiedzieć, że mamy zimę. Troche nos mi przymarzł jak szłam do koscioła, a gdy wracałam zobaczyłam jak przygotowują sie do kręcenia filmu z Szycem w roli głównej. Szkoda mi tych chłopaków, mróz -17 a oni muszą wszystko ustawiać, nawet teraz ciarki mi przechodzą. Dawniej przy większej temperaturze -25 jeżdziłam w Szczyrku na nartach bez rekawiczek a dzisiaj wymiękłam. Postanowiłam spędzić niedzielę na uzupełnienie drzewa i przegląd zdjęć.

sobota, 2 stycznia 2010

I już po swiętach.

Uważam je za udane. Wszystko bylo przygotowane już o godz. 12:00, czekałyśmy z siostrzenicą na koleżankę, potem na odwiedziny sąsiadów. Zawsze przychodzą po mszy i dzielimy się opłatkiem. Tym razem się pospieszyłam i przed modlitwą rozlałam barszcz, tak, że jadłyśmy go zimny, ale nikt nie protestował. Potem grzybowa z lanymi kluchami, pierogi z kapustą, kasza gryczana z sosem grzybowym, groch z kapustą, dwie sałatki i karp smażony. Na koniec kompot z suszek i śpiewanie kolęd. Dodałam trochę potraw koleżanki. Potem ją odwiozłam i czas na prezenty. Były trochę marne nie tak bogate jak w innych latach. Postanowiłam zbierać prezenty przez cały rok, a najlepiej sama je wykonam, może skarpetki, bo każdy był zainteresowany. Sylwestra spędziłam sama i bez alkoholu - po raz pierwszy. Przeczytałam zaległe gazety, rozwiązywałam sudoku i słuchałam muzyki. W tv wiało nudą, same powtórki. Usmazyłam sobie karpia w piekarniku, jak radziły koleżanki z basenu, jednak smażony na patelni jest lepszy. Mam jeszcze do przeczytania ksiązkę Ludluma i tak rozpoczynam Nowy Rok. Będzie udany.